No i wróciłem. Przez ostatnie 25 dni (licząc od wtorku wstecz) doiłem kozy w miejscu o nazwie Herdalssetra w Norwegii. Oddalony od poważniejszej cywilizacji o 10 kilometrów krętej, stromej lecz niesamowicie pięknej drogi w górę (lub w dół, wiadomo, wszystko depends) codziennie rano (6.00) i wieczorem (17.oo) zadaniem moim (jak i mojej Pani, z którą zostałem wywieziony na to odludzie xD) było doić kozy.
Było ich 300. Rozmaite, rogate, bez rogów, z podciętymi rogami, białe, czarne, siwe, w łaty, uparte, małe, kulawe, marudne, uzależnione od dojenia (taka akurat była jedna, wydawała z siebie wrzaski, tylko trochę przypominające meczenie, póki się jej nie podłączyło dojarki) chore, młode, jeszcze młodsze. Po jakichś dwóch tygodniach naszła mnie myśl, że kozy są trochę jak ludzie, nie tylko ze względu na ich różnorodność, ale też zachowanie. Co sprawiło, że tak uważam? Otóż, po pierwsze: wszystkie chcą żreć, dorwać się do koryta, można by rzec, ale nie były karmione w korycie tylko takich przegrodach (gdy zdjęcia się wywołają i zeskanują, zaprezentuję). Po drugie: nie potrafią zrozumieć, że i tak dostaną żreć, więc pchają się byle szybciej. Po trzecie: mimo, że pchają się, mają z grubsza ustaloną hierarchię, którą po dłuższym obcowaniu można rozgryźć. Czwartą cechą upodabniającą je do ludzi jest fakt, że mimo iż uparte, gdy ktoś odpowiednio większy na nie krzyknie, trzaśnie kilka razy szczotą lub złapie za kark to zrobią czego się od nich oczekuje. Po piąte, zupełnie jak ludzie w najmniej odpowiednim momencie potrafią coś spierdolić, co tylko wydłuży Twoją (moją, czyjąkolwiek) pracę. Po szóste, podobnie jak z ludźmi, których poznaje się masę, zapamiętuje się kilka. Najczęściej te, które się nam spodobały lub zaszły za skórę.
Mówię Wam, zupełnie jak z ludźmi.
Co do samego pobytu, mimo częściowo spartańskich (heheh, 300 kóz, spartańskie...) warunków mieszkania, odcięcia od zasięgu komórkowego, prądu przez 6-8 godzin w sumie rano i wieczorem, czytaniu książek przy świecach i lampie naftowej, deszczowej pogody (najbardziej deszczowe lato w Norwegii od 12 lat), pier..... zimna o 6, gdy trzeba było wstać wyjazd uważam za niesamowicie udany. Na przykład dlatego, że pojechałem tam z Nią, że praca była lekka i opłacalna, że wyrwałem się jednak gdzieś podczas tych wakacji, które uznałem wcześniej za zmarnowane. Ale także dlatego, że zobaczyłem Norwegię! Co za piękny kraj! Sama okolica, w której mieszkaliśmy. Dolina poprzecinana strumykami, wodospady! dużo ich było (dzięki Beata! :D) karłowte drzewa w lesie, monumentalna góra zaraz po wyjściu z domku, norweskie domki z dachami pokrytymi trawą, ogromna ilość ścieżek (wydeptanych przez kozy of'koz) prowadząca w naprawdę piękne a zarazem 'zwyczajne' miejsca, przez większość czasu brak dużej ilości osób, no po prostu cud.
Norwegia to zupełnie inny kraj, pusty, to fakt, ale to tylko dodaje uroku, czasem, aż niewiarygodne wydawało się, że idąc w góry (wyprowadzając kozy na dzień, aye) nie ma jakichś oznaczonych szlaków, ludzi, wycieczek, a tylko szczyty gór pokryte śniegiem, drzewa obrośnięte porostami, głazy, obalone pnie. Istna magia, możecie mi wierzyć.
O jejku, mógłbym się tak rozwodzić jeszcze trochę, ale przerwę tutaj, poczekam na zdjęcia i przy ich okazji jeszcze się popodniecam nad tym trochę zimnym, ale pięknym krajem.
Peace!