20070713

Łerk in progress

Idąc za głosem komentarzy, oraz własnej ciekawości i chęci, wczorajszy dzień spędziłem na rysowaniu postaci podpisanej w poprzednim poście 'Pan'. Chcę utrzymać wygląd gościa w klimacie post apokaliptycznym / steampunkowym, cały czas nad tym pracuję, choć wczoraj więcej czasu zabrało mi narysowanie postaci pod kątem, a nie stojącej twarzą i tułowiem do oglądającego. Trochę to trudne, ale nie od razu Ankh-Morpork zbudowano. Przy okazji oglądam sobie różne grafiki z warhammer'a 40k, fallout'a czy neuroshimy szukając inspiracji do szczegółów jakimi będę chciał obdarzyć postać. Szczerze przyznam, że tych grafik wiele nie ma, ale zawsze coś zostaje w głowie.
Co do samych prac, jak tytuł wskazuje, są one bardzo 'in progress' i jeszcze dużo pracy przede mną, tym bardziej, że cały czas kombinuję nad okryciem wierzchnim Pana. Ostatni rysunek to lekko zmodyfikowany przeze mnie M1 Garand, amerykańska broń z czasów IIWŚ, przypadł mi do gustu jak grałem w Call of Duty i oto jest.

Poooza tym, czytam 'Gwiezdny Pył' ('Stardust') Neil'a Gaiman'a, lekka książeczka o chłopaku, który wyrusza do Krainy Czarów w poszukiwaniu Gwiazdy, którą obiecał swojej wybrance serca. Bardzo szybko się czyta, za co uwielbiam Gaiman'a, który nie rozwodzi się nad wszystkim w okół i porusza tylko naistotniejsze dla akcji wątki. Jak przeczytam całość (pewnie dziś wieczorem) postaram się napisać coś więcej.
A oto i prace:Ta wersja (biorąc pod uwagę udane w miare D:) ma trochę sporo usterek :D.
Miał trzymać broń, ale na razie zrezygnowałem, bo po co wysilać się na szczegóły, gdy samej postaci dużo brakuje.
Garand.

20070710

Że coś.

Hmm... Porysowałem dziś trochę, nie tylko na papierze, ale rysunki paint'owe są niechlujne, więc nie ma co się nimi chwalić. Natomiast chciałbym pokazać dwa, szybkie, ołówkiem, takie są... a'la concept art.


Skaua

Pan

20070709

Radość i nie tylko.

Byłem na ślubie i weselu (pierwszy raz w życiu, ale można się trochę pomądrzyć). Nie swoim of'koz, bo jakby to wyglądało? Ślub jak ślub, odwiedziłem kościół, nagimnastykowałem się podczas tej całej smutnej ceremonii, smutnej? Tak, niby taka radosna uroczystość, ale jednak kościół katolicki to smutne zgromadzenie, pełne zawodzących śpiewów, bicia w piersi i powagi. Byłem jedną z niewielu osób, która się uśmiechała, ale to pewnie dlatego, że reszta to stali bywalcy, którzy podobne wyrazy twarzy mają i na pogrzebie. Na szczęście para młoda trzymała fason i wyglądali na zadowolonych (pewnie byli, choć nie wiem z czego się cieszyć).
Po ślubie, wiadomo, wesele, nie będę się rozczulał, że dom weselny był niezbyt dostosowany do pełnienia swej roli, a ziemniaki niedosolone, bo nie o tym... O czym chciałem wspomnieć to piękne zjawisko ogólnej radości, wiadomo, ludzie opuścili święty przybytek, napili się eliksirów szczęścia i zaczęli bawić. Co wódka z ludźmi robi...
Jako, że wesele było tru z kapelą, przyśpiewkami przy stołach i smalcem (mmm... smaaalec) były również oczepiny, podczas których hmm... właśnie co? Podczas których, para młoda, jak i goście biorą udział w różnego rodzaju zabawach. Podczas jednej z nich banda ludzi (czyt.: goście, co ciekawe wszyscy, czyli ok. 140 osób) łaziła wokół młodych przy akompaniamencie zespołu.

-intermission- tutaj autor łapie się za głowę, widząc swoje wodolejstwo i postanawia przejść do meritum, bo tak dłużej być nie może. -intermission-

Tak więc, goście łażą, a kapela śpiewa, że młodzi muszą podziękować rodzicom za swe wychowanie i tu następuje moment, w którym autor czuje się rozczulony. Jest to ten rodzaj rozczulenia, który ludzie często odczuwają oglądając happy end naprawdę dobrze zrobionego filmu, i do którego czasem (lub nadzwyczaj często) boją się przyznać. Ojciec pana młodego, widząc przed sobą swojego syna, zaczyna płakać. Niby nic, a zdarzenie zdecydowanie pozytywne i spontaniczne. Łzy szczęścia i dumy, ogólna radość i wielkie juhu! Inaczej nie umiem tego określić i nie zamierzam. Cudna sprawa zobaczyć taki obrazek, bo tak to bywa, że ludziom na co dzień ciężko przychodzi prawdziwe uwolnienie emocji, a jeszcze trudniej tych pozytywnych. Tak to się porobiło w naszym świecie, że łatwiej kogoś zajebać niż mu pomóc. Ale nie bądźmy złowieszczy, Babilon kiedyś spłonie!
Niech nas Jah błogosławi i weselmy się nie tylko od święta.

Lekcja na dziś:
pisz człowieku więcej na blogu, to szybciej wyjdzie z tego coś godnego pochwalenia się ;].

20070704

It's Alive!

Wreszcie! I teraz już na serio, zakładam tego przeklętego z góry bloga. Nie jestem do końca pewny po co to robię, jakie kierują mną ciągoty (ajjj!), co będę chciał przekazać światu (choć pewnie świat czytający tego bloga będzie zupełnie-mnie-niezaskakująco mały) i co będę na nim prezentował, ale na pewno coś wymyślę, bo skoro cały czas chodziła mi po głowie myśl o czymś takim to coś w tym musi być. Stworzyłem nawet suppa kul logo, do którego wykorzystałem zdjęcie puszki ze sxc.hu oraz swoje jako-takie zdolności manualne, dzięki którym namazałem ołóweczek, krzyżyk i napiski.

Słowem wstępu to tyle, deszcz radośnie uderza o paczki styropianu zgromadzone za moim oknem w celu ocieplenia budynku, mnie zaraz przypali się obiad. A po zjedzeniu owego onego wspomnianego obiadu, uzupełnię otoczenie bloga różnymi bzdetami, które każdy blog posiadać musi i co jest fajną sprawą ogólnie czyli linkami, które autor sobie jakoś tam znalazł i chciałby się pochwalić jakie to fajne rzeczy czytuje/ogląda w necie.