20070913

I've go(A)t the power!

No i wróciłem. Przez ostatnie 25 dni (licząc od wtorku wstecz) doiłem kozy w miejscu o nazwie Herdalssetra w Norwegii. Oddalony od poważniejszej cywilizacji o 10 kilometrów krętej, stromej lecz niesamowicie pięknej drogi w górę (lub w dół, wiadomo, wszystko depends) codziennie rano (6.00) i wieczorem (17.oo) zadaniem moim (jak i mojej Pani, z którą zostałem wywieziony na to odludzie xD) było doić kozy.

Było ich 300. Rozmaite, rogate, bez rogów, z podciętymi rogami, białe, czarne, siwe, w łaty, uparte, małe, kulawe, marudne, uzależnione od dojenia (taka akurat była jedna, wydawała z siebie wrzaski, tylko trochę przypominające meczenie, póki się jej nie podłączyło dojarki) chore, młode, jeszcze młodsze. Po jakichś dwóch tygodniach naszła mnie myśl, że kozy są trochę jak ludzie, nie tylko ze względu na ich różnorodność, ale też zachowanie. Co sprawiło, że tak uważam? Otóż, po pierwsze: wszystkie chcą żreć, dorwać się do koryta, można by rzec, ale nie były karmione w korycie tylko takich przegrodach (gdy zdjęcia się wywołają i zeskanują, zaprezentuję). Po drugie: nie potrafią zrozumieć, że i tak dostaną żreć, więc pchają się byle szybciej. Po trzecie: mimo, że pchają się, mają z grubsza ustaloną hierarchię, którą po dłuższym obcowaniu można rozgryźć. Czwartą cechą upodabniającą je do ludzi jest fakt, że mimo iż uparte, gdy ktoś odpowiednio większy na nie krzyknie, trzaśnie kilka razy szczotą lub złapie za kark to zrobią czego się od nich oczekuje. Po piąte, zupełnie jak ludzie w najmniej odpowiednim momencie potrafią coś spierdolić, co tylko wydłuży Twoją (moją, czyjąkolwiek) pracę. Po szóste, podobnie jak z ludźmi, których poznaje się masę, zapamiętuje się kilka. Najczęściej te, które się nam spodobały lub zaszły za skórę.
Mówię Wam, zupełnie jak z ludźmi.

Co do samego pobytu, mimo częściowo spartańskich (heheh, 300 kóz, spartańskie...) warunków mieszkania, odcięcia od zasięgu komórkowego, prądu przez 6-8 godzin w sumie rano i wieczorem, czytaniu książek przy świecach i lampie naftowej, deszczowej pogody (najbardziej deszczowe lato w Norwegii od 12 lat), pier..... zimna o 6, gdy trzeba było wstać wyjazd uważam za niesamowicie udany. Na przykład dlatego, że pojechałem tam z Nią, że praca była lekka i opłacalna, że wyrwałem się jednak gdzieś podczas tych wakacji, które uznałem wcześniej za zmarnowane. Ale także dlatego, że zobaczyłem Norwegię! Co za piękny kraj! Sama okolica, w której mieszkaliśmy. Dolina poprzecinana strumykami, wodospady! dużo ich było (dzięki Beata! :D) karłowte drzewa w lesie, monumentalna góra zaraz po wyjściu z domku, norweskie domki z dachami pokrytymi trawą, ogromna ilość ścieżek (wydeptanych przez kozy of'koz) prowadząca w naprawdę piękne a zarazem 'zwyczajne' miejsca, przez większość czasu brak dużej ilości osób, no po prostu cud.
Norwegia to zupełnie inny kraj, pusty, to fakt, ale to tylko dodaje uroku, czasem, aż niewiarygodne wydawało się, że idąc w góry (wyprowadzając kozy na dzień, aye) nie ma jakichś oznaczonych szlaków, ludzi, wycieczek, a tylko szczyty gór pokryte śniegiem, drzewa obrośnięte porostami, głazy, obalone pnie. Istna magia, możecie mi wierzyć.

O jejku, mógłbym się tak rozwodzić jeszcze trochę, ale przerwę tutaj, poczekam na zdjęcia i przy ich okazji jeszcze się popodniecam nad tym trochę zimnym, ale pięknym krajem.

Peace!

3 komentarze:

Lostie pisze...

Słyszałam o zrywaniu jabłek w Norwegii, ale o dojeniu kóz - nigdy. :D Nie ma to jak zdobywać nowe doświadczenia. :) Pozdrawiam.

Unknown pisze...

Spokojnie możesz się rozwodzić nad pięknem Norwegii, aż miło to czytać. Nie mogę się doczekać zdjęć, tak pięknie to brzmi.
Wywód o podobieństwie kóz do ludzi mnie rozwala. Wspaniale zauważone i opisane, mhm.
W ogóle to ja Ci zazdroszczę. Takie spartańskie warunki, brak prądu i 10 km do jakiejś cywilizacji... koniec świata. W sensie, że miejsce totalnie odcięte od reszty. Brakuje mi tego, żeby się tak wyciszyć, odpocząć od tego wszystkiego *znacząco macha ręką* Cudnie, cudnie.

Joanna pisze...

Praca lekka... :) ciesz się, że nie byłeś tam rok wcześniej, kiedy wszystkie kozy miały tylko jeden rok i musiały być uczone wszystkiego od podstaw, bo poprzednie stado wybito. Kozy nie wiedziały, jak wchodzić na podest, że należy włożyć głowę do karmidła, 3 niezależne stada nie znały się, w tym jedno było po raz pierwszy wypuszczone na światło dzienne z obory. Praca od rana do nocy. Kozy musiały być ręcznie wnoszone na podesty, przy czym w panice próbowały wyrwać się i uciec. Przez pierwsze tygodnie musieliśmy ich pilnować i oprowadzać je po górach, zaganiać uciekinierki, czasem nie było kiedy zjeść. A w nocy czasem był problem, żeby się wyspać, bo kozy uciekały przez zniszczone ogrodzenie. Nie wspomnę o codziennym sprzątaniu obory z kupek o niezliczonej ilości (poprzedni pracownicy chyba nie przykładali wagi do sprzątania, bo gó..a musieliśmy odrąbywać od podłogi młotkiem przez kilka dni). Nie wiem, jak Ty, ale my szukaliśmy zaginionych kóz, choć nam za to nie płacono. Udało nam się kilka uratować, jedna umarła w męczarniach z głodu i pragnienia, uwięziona pod kamieniami. Nie zdołaliśmy jej odnaleźć na czas. Odkąd ją zobaczyliśmy poświęcaliśmy każdą chwilę poza pracą na szukanie zaginionych kóz. Do tego kozy lubiły nam wchodzić wysoko na skały i nie potrafiły same zejść. Zdołać je ściągnąć przed zmrokiem bez złamiania karku, w dodatku w paskudnej pogodzie, to był czasem wyczyn. Spadł też na nas obowiązek opieki nad chorymi kozami, w tym podawania zastrzyków. Mam nadzieję, że nie musiałeś patrzeć na męczarnię kozy z gangrenowym zapaleniem wymnienia, podczas którego gnije ono i odpada, a koza męczy się potwornie przez 3 tygodnie, często umiera.
Co do podobieństwa kóz do ludzi... Poruszyłabym tu inną kwestię. Potrafią obdarzyć przyjaźnią. Do tego stopnia, że rzeczy, o których napisałeś, czyli silne parcie na koryto, przestają mieć znaczenie. Umieją reagować na imiona i komendy. Potrafią płakać łzami. Kiedy pomożesz chorej czy rannej kozie, posiedzisz z nią, nakarmisz, potrafi być wdzięczna i podziękować. Kiedy zabierają kozy do rzeźni, krzyczą i wołają opiekunów o pomoc. Takie mam wspomnienia z życia obok nich przez 3 miesiące w Herdalssetrze.
Do tego dochodzą wspomnienia dotyczące faktycznie spartańskich warunków, w jakich tam się żyje. To znaczy, w jakich żyją pracowanicy od kóz, bo inni nie mają w domkach tak zimno. :) Azbestowy, stary, chyba z 50-letni dach, który przez dziury w suficie kruszy się do pokoju, okno upchane wokół papierem toaletowym, bo dziury były na kilka cm. itd., itd. O azbeście rozmawialiśmy z szefem, miał już zmieniać dach rok wcześniej ponoć... Mam nadzieję, że nie będziemy mieć kiedyś w przyszłości problemów ze zdrowiem z tego powodu.:(
Widoki faktycznie piękne. Doszliśmy wszędzie, gdzie się dało, na ile pozwalał nam czas między jedną pracą a drugą. Mam nadzieję, że widziałeś rezerwat geologiczny i Tafjord z góry. Warto!
Mam również nadzieję, że kozy nie chorowały Wam za bardzo. Z tego, co się orientuję, pojechaliście na koniec sezonu, kiedy kozy chorują najbardziej. Maszyny niszczą im wymiona, powodują ból, dochodzi do zapaleń, trzeba umiejętnego dojenia i super dbania, a także czasem wiedzy, którą my za pierwszym razem nie dysponowaliśmy. :( Koza ze zniszczonym wymieniem trafia do rzeźni. :(
W Herdal zawsze jest dużo gorsza pogoda niż na fiordach. Podczas gdy na fiordach się opalali, my biegaliśmy w polarach i kurtkach, wokół wiało, padało i chmury zasłaniały nam widoki. Ale pogoda tego lata była mega fatalna, więc współczuję. Deszcz spowodował dużo kopotów zdrowotnych u kóz na wielu farmach i mniejszą ilość mleka. W Herdal jest ten problem, że to, jak twierdzą - farma ekologiczna, a w związku z tym nie podaje się dodatkowo suchej trawy (nie z deszczu) do jedzenia czy też siana w razie biegunek. Po prawdzie wtedy właśnie właścicele kóz mają wakacje i chyba bardziej o to chodzi. Na innych farmach kozy się karmi dodatkowo trawą, co niestety sprawia, że praca jest dużo cieższa, ale dla kóz to dużo lepsze rozwiązanie. W Herdal nie podaje się też niektórych leków, co dla kóz też nie jest fajne. W nowym miejscu zobaczyliśmy też, że kozy nie trzeba szarpać i sprawiać jej bólu podczas czynności pielęgnacyjnych i wywożenia do rzeźni.:( Można też wygodnie i ciepło sobie mieszkać oraz nie martwić się, że jak nie pójdę po zakupy 10 km w jedną stronę (myśląc jeszcze o wyrobieniu się między jedną a druga pracą), to nie będzie co jeść. :)
Mam nadzieję, że dbaliście o nasze kozy przynajmnije tak, jak my. Bardzo się o nie w tym roku martwiliśmy. Może krótko żyją, ale niech chociaż godziwie.
Pozdrawiamy serdecznie!:)