20090806

rozhuśtane hamaki

bo zazwyczaj, jak się najbardziej chce, to pisanie nie wychodzi, więc poczekałem, aż mi się odechce i piszę. Tylko, że teraz zapomniałem o czym miałem pisać, coś mądrego miało być. Kłamstwo. To znaczy, nie zapomniałem o czym miałem pisać, bo to raczej nie możliwe: zapomnieć o Woodstocku, pierwszym Woodstocku w życiu. Byłem tam. Nie, nie będę opisywał imprezy, nie będę opisywał koncertów (bo byłem na niecałych dwóch), aaale stwierdzę: to jest moje miejsce, ostoja chill out'u, braku pośpiechu, uśmiechu, którego nie trzeba na twarzy przywoływać, on po prostu pojawia się z pierwszym dniem pobytu (choć nie od razu) i wraca z każdym wspomnieniem ( a o wspomnieniach bardzo ładnie pomiędzy biegunami napisano, polecam). Dalej, oaza cudowności, pozytywnych akcji, które po prostu muszą zaistnieć, bo takie jest prawo wszechświata, przynajmniej mojego. Zgromadzenie pozytywnych-pięknych ludzi, którzy są w stanie otworzyć się przed Tobą jednocześnie nieświadomie wybebeszając niemal całą prawdę o Tobie, ba, żeby tylko o Tobie. I w sumie o tej prawdzie bym chciał pisać-napisać, ale chyba po pierwsze nie do końca mogę, a na pewno nie umiem.
A na dodatek właśnie zaatakowała mnie masa myśli, z których żadnej nie potrafię pochwycić, przyjrzeć się dokładnie i tu sprytnie ulokować. Ale to kolejna cecha Przystanku: mnogość wrażeń, które jeszcze długo będą bardzo silne.
Nie jestem normalny, dlatego też nie byłem tam z normalnymi ludźmi, nie do końca z wyboru, to po prostu tak działa. I jest to zajebiście cudowne.

Dobrze, kończę to obrzydlistwo, bo jeszcze chwila i wyjebię ten tekścik w komputerową nicość, a chciałem napisać cokolwiek przed wyjazdem, który już za kilka godzin. Bo chyba dobrze napisać o czymś przyjemnym, gdy w głowie same nieprzyjemne myśli. Oooo! To stąd nieskładność wszystkiego co powyżej! No proszę. Aha, mam twitter'a, o tutaj, który i tak będzie zaniedbany przez czas wyjazdu (czyli jakieś półtorej miesiąca), ale który bardzo lubię.
Coś jeszcze? Na pewno, ale - i to mówię bardzo szczerze, bez żadnej przekory, czy innej pozy - czuję się totalnie bezradny i nie w stanie do zmierzenia się ze Wszystkim, trochę mnie to martwi.
No właśnie, a miało być pozytywnie.
O, trochę będzie, bo uczę się czesać włosy zaczynając od końcówek. Mniej boli.

Tym rozbieganiem nastrojów żegnam się, a w duchu już tęsknię za tym blogiem, którego nie będę tak zaniedbywał w przyszłości.

Brak komentarzy: